niedziela, 15 kwietnia 2012

Rozdział 2

Właśnie dowiedziałam się, że przeprowadzam się do USA, prawdopodobnie na zawsze. Tak się cieszę. Nowe miejsce oznacza nowe otoczenie, nowych ludzi, nowe życie. Mam nadzieję, że wraz z przeprowadzką zapomnę chociaż w połowie o tej całej chorej sytuacji, jaka miała miejsce niedawno.
Już jutro wyjeżdżam, więc trzeba wszystko spakować dzisiaj. Szczerze mówiąc nawet nie wiem dokładnie do którego stanu się wybieram, a co dopiero do jakiej miejscowości. Prosiłam rodziców, by mi nie mówili, bo chcę, aby była to niespodzianka. Skrycie marzę tylko, by był to jednak New York.
Wyciągnęłam walizkę i spokojnie zmieściłam w niej wszystkie ciuchy (nie miałam ich za dużo, ponieważ nie lubiłam zakupów). Inne dziewczyny pewnie teraz myślą, że jestem jakaś dziwna, mam rację? Myślisz tak?
Ale mnie to nie obchodzi, bo ja to ja, a jakbym zaczęła się słuchać innych przestałabym być sobą. Moim zdaniem mam wystarczająco dużo rzeczy, by przeżyć xd. Gorzej było z pamiątkami rodzinnymi (zdjęciami, albumami, obrazami namalowanymi przez moją świętej pamięci ciocię Alę, z którą jestem, a raczej byłam bardzo przywiązana). Te rzeczy były dla mnie bardzo ważne, a ja jestem bardzo sentymentalna.
Finałowo wyszło na to, że musiałam wyciągnąć jeszcze jedną wielgachną torbę podróżną, bo za dużo miałam tych pamiątek.
- Po co ci kochanie aż tyle tego wszystkiego? I tak znając życie pewnie będzie to leżało na strychu albo pod łóżkiem i gniło, bo odstawisz to w kąt. - kłóciła się ze mną mama.
- Nieprawda. -udałam oburzoną - W takim razie po co ci aż tyle tych wszystkich twoich sukienek? I tak nie zdążysz ich wszystkich wychodzić!
Nie wiedziała co odpowiedzieć. No nic, przynajmniej następnym razem pomyśli zanim mi wyjedzie z tekstem o ,,odstawianiu''.
Spakowałam prawie wszystko. Mówię prawie, bo do osobnego pudła wrzuciłam wszystko, co kojarzyło mi się z moimi dawnymi ''przyjaciółmi'', tzn, wspólne fotki, prezenty, a nawet zabawne filmiki nagrywane, gdy nam się nudziło. Filmiki usunęłam, a wszelkie złe wspomnienia spaliłam. Chciałam o nich jak najszybciej zapomnieć. Spojrzałam na zegarek, była 21:34. Położyłam się spać, bo jutrzejszy dzień miał odmienić moje dotychczasowe życie o 180 stopni.

Nastał ranek. Obudziły mnie miłe śpiewy ptaków za oknem i promienie letniego słońca.
Zeszłam na dół, do kuchni, skąd dochodziły przemiłe zapachy. No tak, wszystko jasne - tata robi naleśniki.
A jak tata się za coś bierze, to jest to naprawdę takie jak powinno być. Po prostu uczta dla moich zmysłów.
Zjadłam chyba z 4 naleśniki z nutellą (pycha ;]). Wiem, wiem - głodomór ze mnie. Ale do prawdy nie wiem jak ja to robiłam. Mogłam jeść ile chciałam, a mimo to nie grubłam. Inne dziewczyny pewnie by się z tego cieszyły, ale ja jestem inna. Dla mnie to był kolejny dowód na to, że jestem nienormalna.

Po śniadaniu poszłam jeszcze dopakować ostatnie rzeczy, takie jak np. szczoteczka czy pasta do zębów i ze swoim bagażem zeszłam do salonu, skąd tata wynosił wszystkie walizki do auta. Byłam przeszczęśliwa, że wyjeżdżam, zresztą- pewnie każdy na moim miejscu by był.  Z tym miejscem ( w Polsce) nie łączyło mnie już nic (no może oprócz reszty rodziny) , cieszyłam się, że poznam nowych, i mam nadzieję, że już prawdziwych przyjaciół.

- To jak, gotowe? - spytał tata mnie i mamę.
Popatrzyłyśmy po sobie i chórem rzekłyśmy: MOŻEMY RUSZAĆ!
Wchodziłyśmy już do auta, gdy nagle mama przypomniała sobie, że zapomniała zamknąć okno w salonie.
No mówi się trudno, minuta czy dwie spóźnienia na lotnisko nas przecież nie zbawi.
Gdy już wróciła, tata już przekręcał kluczyk w stacyjce, gdy nagle ni stąd, ni zowąd przypomniało mu się, że zostawił telefon w kuchni.
- O matko, co jeszcze? - krzyknęłam zdenerwowana.
- Czekaj, chyba jeszcze o czymś zapomniałam...
- Mamo! - w tej chwili już nie wytrzymałam.
- A nie, chyba jednak to mam. Ok, możemy już jechać. - powiedziała i się do nas wyszczerzyła.
Tata odwzajemnił jej uśmiech i ruszyliśmy.
- No nareszcie, ileż można czekać?! - powiedziałam z ulgą, po czym wyciągnęłam telefon, podłączyłam słuchawki i zaczęłam słuchać swoją ulubioną piosenkę Jesse'go McCartney'a - Beautiful Soul.
Zaczęłam sobie ją śpiewać nie zważając na moich rodziców. Ale ja już tak mam, jak słyszę piosenki, które lubię to zaczynam śpiewać, czy tego chcę, czy też nie. To jest silniejsze ode mnie. W końcu od zawsze uważałam, że muzyka wyraża nas bardziej niż jakiekolwiek słowa. W pewnym momencie zasnęłam i śniłam o tym, że spotykam Jesse'go w Ameryce. Wiem, głupi sen, ale co ja na to poradzę? Jaki osobnik, taki sen, no nie? 
Po 2 godzinach obudziła mnie mama, mówiąc, że już dojechaliśmy na lotnisko. Trochę byłam na nią wkurzona, bo obudziła mnie dokładnie w momencie, kiedy nasze usta (moje i Jesse'go miały się połączyć w gorącym i namiętnym pocałunku). Ach te nasze mamy, one dokładnie wiedzą kiedy nam przerwać...
__________________________________________________________
A teraz taka mała ciekawostka: ta piosenka jest też jedną z moich ulubionych piosenek.
Pzdr ;*

1 komentarz:

  1. Rozdział świetny!
    W końcu zaczyna nowe życie ! :D
    I to właśnie mi się podoba!
    A co do piosenki , uwielbiaaaam ją♥
    Kochaam twój blog
    aha i bym zapomniała zapraszam też do mnie : http://i-shouldhavekissedyou.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń